Jak widać wymagania, co do motywu miałam spore, ale muszę przyznać, że z tej sowy - mądrej głowy jestem bardzo zadowolona:)
Praca zaczęła się niełatwo - pan kurier, który miał mi dowieźć półprodukty n ie poradził sobie ze znalezieniem adresu (sic!) i odesłał przesyłkę do nadawcy. Tak więc ostatecznie dotarła do mnie tak późno, że nie zdążyłam ani na termin walentynkowy, ani urodzinowy...
Ale grunt, że dotarła i mogłam ochoczo zabrać się do pracy. Tak ochoczo, że od razu wymalowałam całe pudełko, łącznie ze środkiem, dopiero po fakcie stwierdzając, że pomalowanie to uniemożliwia swobodne otwieranie i zamykanie pudełeczka... A więc papier ścierny w dłoń i szlifowanie, szlifowanie i szlifowanie brzegów.
Potem zaczęła się zabawa z taśmą malarską. Tak, tak, z taką zwykłą taśmą, której używa się do zabezpieczania brzegów przy malowaniu. Moja kompletnie odmawiała mi posłuszeństwa, w kółko poprawiałam i poprawiałam, a zawsze i tak coś mi podciekło. Wrr:/ Byłam już bliska rzucenia wszystkiego w kąt, ale wzięłam glęboki oddech i wytłumaczyłam sobie, że idealnej gładkości można oczekiwać po plastikowych drobiazgach z wzorem z komputera i o maszynowym wykonaniu. Moje prace będą miały "rys indywidualizmu". Trudno, co robić... (potem tata oświecił mnie, że moja taśma była pewnie po prostu... przeterminowana, stąd ten indywidualizm)
Efekt końcowy nie jest jednak zły, a co najważniejsze K. jest bardzo zadowolony:)
Komplet składa się z pudełeczka na karteczki:
Pudełka na wizytówki, spinacze czy inne drobiazgi:
oraz zakładki do książki:
I jeszcze raz całość (plus kawałek kota włazi-kadra;) )