Recent Posts

środa, 29 grudnia 2010

Tuturututu! Jasnobłękitna szyje!;)

"Tańcowała igła z nitką, igła pięknie, nitka brzydko..." We wczesnej podstawówce z moją koleżanką A. robiłyśmy furorę na apelach, akademiach i konkursach recytatorskich brawurową interpretacją tego wierszyka. A. dzierżyła w rękach ogromną igłę wyciętą z brystolu, ja zaś byłam tą nieszczęsną zaplątaną nitką a moim atrybutem z półtora metra sznurka. Bo nić, choć splątana, była słuszna. A. jest teraz diagnostą w przyszpitalnym laboratorium, więc z igłami jakoś tam pośrednio ma do czynienia, ja w takim razie powinnam zostać krawcową;)

Na razie taką raczej amatorską i weekendową. Co to serduszka ze starych piżam szyje i lawendowym kwieciem wypycha.
Voila:

A jak już się te koślawce poszyje, można je zapakować do dekupażowego, pachnącego sosną pudełka, dołożyć paczkę herbaty imbirowej i... prezent dla babci gotowy:)

niedziela, 19 grudnia 2010

Świąteczne "coś"

Wybaczcie! Wybaczcie proszę i nie skazujcie mnie na potępienie, ale jak pewnie zauważyłyście (Wy, które jeszcze na tego zapuszczonego bloga trafiacie) nie uświadczycie u mnie żadnych dekoracji świątecznych, gwiazdek, pierniczków i wianuszków.

Niestety, w tym roku na porządne dekoracje (bo sznurem lampek wokół okna chwalić się nie będę) nie miałam w ogóle czasu a i nastrój świąteczny niezbyt mocno mnie ogarnął. Cóż, widać starość nie radość - prawdę mówili;)

Co powiecie za to na mały rzut oka na dekoracje świąteczne, ale dekoracje świąteczne w Pradze, z której właśnie wracam? I to tam właśnie, ślizgając się na chodnikach, na siarczystym mrozie, wdychając korzenny zapach wszechobecnego grzanego wina, patrząc na wirujące w powietrzu płatki śniegu i słuchając słodko piszczących czeskich dzieci, pierwszy raz w tym roku, w okolicach mostka poczułam to małe, mrowiące świąteczne "coś"...:)








poniedziałek, 6 grudnia 2010

Koci foch

Koci foch. Strzelony z kuchennego okapu:)

czwartek, 2 grudnia 2010

Trochę Prowansji w pracy

Precz z plastikowymi przybornikami biurowymi w kolorach bliżej nieokreślonych! Po godzinach przygotowałam sobie trochę ładniejszy kubełek na długopisy i ołówki. Od razu czuję się trochę bardziej "u siebie":)

niedziela, 28 listopada 2010

Jesienna dziewczyna



Myślałam o tej pięknej piosence robiąc tę skrzyneczkę. Moja dziewczyna nie ma co prawda ze sobą chryzantem, ale ma parasolkę i sądzę, że jest zdecydowanie jesienną, deszczową dziewczyną:)


Tekst na wierzchu to fragment stareńkiej piosenki Charlesa Treneta, też jesiennej:), "W moim pokoju pada deszcz".



Miało być tak listopadowo, ale nie zdążyłam pokazać Wam jesiennej dziewczyny zanim przyprószył nas śnieg... Czy u Was za oknem też jest taka niezadeptana jeszcze biała bajka?:)


Śnieg jest najpiękniejszy pierwszego dnia. I najpiękniejszy jest chyba w niedzielę, kiedy można bezkarnie patrzeć na niego tylko przez okno. Uwielbiam ten kontrast przez szybę - kiedy na zewnątrz jest biało i zimno, a w domu ciepło, kolorowo, zacisznie. Mam wtedy jeszcze większą ochotę urządzać się, mościć, dekorować, słowem - urządzać swoje gniazdko. Ale o tym później;)


Pozdrawiam Was serdecznie!

sobota, 20 listopada 2010

Co jasnobłękitnej w duszy gra?

poniedziałek, 1 listopada 2010

Sen o decoupage

Czy Wam się coś śni? A może jeszcze śnią się Wam sny dziwaczne i pokręcone?

Mnie na przykład śniło się tej nocy, że robię zakupy w Kreatywnie... Szukałam serwetek z motywem cytryny, lakieru satynowego... Jak nic, kosmos przypomina mi, że powinnam więcej swego czasu poświęcać działalności, a nie ciągle tylko praca i praca. Ale cóż robić, kiedy praca nowa, wciągająca a pracuję w godzinach takich samych jak Kreatywnie, więc na szybką wizytę tam nie ma co liczyć.

Póki co więc masa zaczętych rzeczy musiała pójść na przymusowy urlop. Ale wiem, że już się cieszą, że niedługo wrócą do łask - spryciule wiedzą, że niedługo okres prezentowo-dekoracyjny;)

Aby usprawiedliwić się, że coś tam jednak robię - odrobinka biżuterii. Robionej zwykle w przed dzień wieczorem, z braku odpowiedniego dodatku do biurowej "kreacji" na następny dzień:)




piątek, 22 października 2010

Już tuż tuż

Wczoraj rano w Gdyni wśród wiatru i deszczu pojawiły się pierwsze wielkie i mokre płatki śniegu. Nieuchronnie zbliża się do nas Pani Zima i jest już blisko, coraz bliżej.
Nie lubię zimy, głównie z powodu krótkiego dnia oraz bolesnej świadomości, że piękny biały puch skończy się błotem, przemoczonymi butami, pryskającymi samochodami i tonami piachu na poboczu. Ale chwilami może być też ładnie. O tak:



Poczyniłam ten zimowy widoczek na małym płócienku. Po krótkim namyśle tu i ówdzie dodałam złote spękania. I zrobiło się prawie bożonarodzeniowo, prawda?:)


A może zima będzie piękna tego roku?:)

wtorek, 12 października 2010

Błękit i koty

Oszalałam na punkcie tego zestawu:) Idealne połączenie błękitu i kotów - wszystko, jak dla mnie:)

Znalezione w Czterech Kątach.

Pozostaje mi tylko łapać za farbę i papier. Aha, i wydłużyć dobę o jakieś 2 godzinki. Pikuś;)

piątek, 1 października 2010

Skoro to jesień, to musi być...

... szarlotka!:)

Czyli moje ulubione ciasto, które nigdy nie smakuje tak jak o tej porze roku. Ochoty na pichcenie narobiła mi ostatnio Ika swoim apetycznym postem, więc przy pierwszej okazji zaanektowałam kuchnię rodziców, włączyłam Norę Jones i szarlotkę upichciłam:)


Lubię to ciasto, bo jest swojsko brzydkie i "niecukierniowe". Te góry i dolinki to pozostałości po schowanych w środku jabłkach, które zdążyły w międzyczasie zamienić się w delikatny mus. Mniam!

Nie jestem kuchenną boginią, generalnie gotowanie mnie nudzi i męczy. ale wyjątek od tej reguły robię zdecydowanie dla pieczenia ciast. Dlaczego właśnie tak, nie wiem. Może dlatego, że ciasta częściej wychodzą i, jako pożywienie, które nie jest niezbędne, mają miły urok grzeszku obżarstwa?

Tak więc jeśli to jesień, to musi być szarlotka. Jeśli czerwiec, biszkopt z truskawkami. Jeśli późne lato, placek ze śliwkami. Jeśli Święta, to piernik, sernik i makowiec. I tak słodkości wybijają rytm roku:)

czwartek, 30 września 2010

Zamiast koperty - skandynawskie klimaty

Nie wiem, czy już kiedyś o tym pisałam, czy zawieruszyło się gdzieś między wierszami, ale kocham skandynawskie klimaty!:) Zwłaszcza te wnętrzarskie. Wszechobecna, uspokajająca biel, ożywiające kolory i to miłe wrażenie, że jak coś,jak to w życiu, wyleje się, przewróci czy uszkodzi, to nic się nie stanie - przecież to tylko dom!

O stylu skandynawskim pomyślałam ostatnio planując prezent ślubny dla pewnej miłej pary. Ponieważ nie znałam aż tak dobrze ich gustów, ani tym bardziej wystroju przyszłego domu, postanowiłam wręczyć prezent, który będzie odzwierciedlał mnie i moje klimaty. A nuż widelec trafię? Ba, albo jeszcze lepiej - Skandynawią zarażę?;)

Tak więc odrzuciłam pokusę typowo ślubnych róż, serc i gołąbków i stworzyłam skromną tacę:


Wymalowałam na biało, delikatnie, żeby nie zakryć pięknego rysunku słoi drewna, serwetką w kropeczki ozdobiłam tylko rancik i wnętrze rączek, do tego satynowy lakier et voila!



Oczywiście taca na nóżkach, gdyż długie śniadania i późne kolacje w łóżku są tym, czego młodemu małżeństwu najbardziej potrzeba:)

Zdjęcia zrobione w ogromnym pospiechu przed wyjazdem na wesele, wiec niepopisowe. Mam jednak nadzieję, że Państwo Młodzi zadowoleni i skwapliwie korzystają;)

niedziela, 19 września 2010

Ania


Co to takiego, ten stos żółtych kartek? Makulatura do wyniesienia na śmietnik? Papierzyska na podpałkę? Nie, to moja najulubieńsza książka z dzieciństwa! Zaczytana do granic możliwości.



Z samego jej obecnego stanu możecie wywnioskować, że była intensywnie czytana (mimo, że zawsze byłam grzeczną dziewczynką i używałam książek z szacunkiem, rozkleiła się z wdziękiem taniej, klejonej książki rocznik 80 parę i już parę lat temu pan introligator orzekł, że jest nie do uratowania). Zresztą mam ją na podorędziu do dziś, bo w takie coraz krótsze, ciemniejsze i coraz bardziej deszczowe dni lubię do niej wracać i zanurzać się w świat, gdzie jest Jezioro Lśniących Wód, Aleja Zakochanych, Dolina Fiołków, gdzie jada się podwieczorki z domowym ciastem i sokiem owocowym, gdzie jest cicho i spokojnie, a wielki zły świat istnieje sobie na tyle daleko, że tu największą tragedią są krople walerianowe dodane przez omyłkę do ciasta czy włosy ufarbowane na zielono. Słowem - do świata dorastającej dziewczynki. Nie jestem dziś w stanie ocenić, na ile jestem (byłam?) do Ani po prostu podobna, a na ile przez książkę tę ukształtowana, ale jedno jest pewne - jest to zdecydowanie książka mojego dzieciństwa, a do takich rzeczy lubi się wracać:) Jak do bloku czekoladowego, którego, swoją drogą, nie jadłam od, ho ho, lat.

Innymi książkami-terapeutami są dla mnie książki z kultowej serii Małgorzaty Musierowicz. Sięgam po nie zwłaszcza w okolicach Bożego Narodzenia, może dlatego, że kojarzą mi się z jedzeniem;) Na frustracje damsko-męskie zawsze pomaga wieczór z głupiutką Bridget Jones. Ostatni "rozpad pożycia" przeżyłam z Mikołajkiem i jego kumplami. Mówiąc krótko, szala zwycięstwa przechyla się zdecydowanie w kierunku książek dla dzieci i młodzieży:)

A Wy? Lubicie wracać po wielokroć do raz przeczytanych książek? Macie swoich książkowych terapeutów na różne dolegliwości i kompanów na różne pory roku?

sobota, 4 września 2010

Parę rzeczy się lubi...

Do zabawy "w lubię" zaprosiły mnie Mira z Poukładanego Świata i Beata z Manufaktury Ambrozji. Zasady znacie: podajesz 10 rzeczy, które lubisz i 10 osób, których ulubione rzeczy chcesz poznać. Tych zasad właśnie zamierzam nie przestrzegać, bo kto mi zabroni?;P I rzeczy i osób podam, ile zechcę. Ot, taki pomysł na wyeliminowaniu problemu z podejmowaniem decyzji:D



A więc (pozdrawiam w tym miejscu wszystkie polonistki, które uczyły mnie, że nie zaczyna się zdania od a więc):
Lubię zabawy. O, takie na przykład jak ta. Wszystkie wyliczanki, wymianki, candy. I gry realne - scrabble, karty, memory. Wszystko, dzięki czemu czuję się jak dzieciak, któremu wolno się bawić i który nie musi dorastać.

Lubię pić herbatę po obiedzie. Nie o sam napój chodzi, ale o cały rytuał: herbatka, ciasteczko lub czekoladka, gazeta lub książka, fotel lub kanapa, serial - i z czystym sumieniem przez 45 min mogę nie robić nic "ważnego". Przecież piję herbatę!

Lubie przeglądać szybko świeżokupioną gazetę i znajdować artykuły, które dokładnie przeczytam później. Czasem robię to zanim jeszcze się do końca rozbiorę po przyjściu do domu.

Lubię amerykańskie seriale komediowe, nawet te "ze śmiechem". "Jak poznałem waszą matkę", "Dwóch i pół", kultowi "Przyjaciele". Jak się domyślacie Comedy Central to dla mnie gratka;)

Lubie patrzeć na śpiące koty. W ogóle lubię koty, zwłaszcza swojego, ale na śpiące mogę patrzeć godzinami.

Lubię pierwszy śnieg zimą.

Lubię "Dzień sukienki", czyli pierwszy dzień w roku, w którym wreszcie jest tak ciepło, że pierwszy raz zakładam letnia sukienkę (a do niej gołe nogi)

Lubię ten moment w kinie, kiedy tak się wczuwam w akcję, że zapominam o rzeczywistości.

Lubie zaglądać przez okna do cudzych mieszkań, wieczorem, kiedy światła już się palą, ale zasłony są jeszcze niezaciągnięte. Zaglądam raczej z ciekawości, jak oni tam mają urządzone, niż co oni tam robią.

Lubię polską kuchnię, żurki, barszcze, pierogi, ogórki kiszone, kiełbasy...

Lubię brodzenie w suchych liściach leżących na chodnikach jesienią. Im więcej liści, tym lepiej.

Lubię czytać przy jedzeniu. Książek trochę mi szkoda, bo się boję, że uświnię, ale czytam przy jedzeniu gazety. Raczej, kiedy jem sama, przy ludziach się raczej powstrzymuję;)

Lubię spódnice do kolan, bo fajnie plączą się koło kolan przy chodzeniu. Co nie znaczy, że chodzę w spódnicach tak znowu często.

Lubię głos Jacquesa Brela. Prosty, a głęboki, z cudownie wibrującym "r", najlepiej na nieodświeżanym cyfrowo nagraniu.

Lubie kupować kosmetyki. Tylko silna wola i poczucie rozsądku powstrzymuje mnie przed napełnianiem do pełna koszyka w sklepie na "R". Kuszą mnie te wszystkie balsamy cytrusowe, czekoladowe, kokosowe, te pilingi cukrowe, maseczki z glinki, pomadki truskawkowe. No i kosmetyki kolorowe, zwłaszcza te o wymyślnych nazwach kolorów. Mniam!


Nie żeby to już było wszystko, ale na dziś Wam już pewnie starczy;) Ja natomiast chętnie poczytałabym, co ciekwego lubi Lejdik, Nadia, Bronka, Aga co idzie ścieżką ku pełni oraz, dawno tu u nas niewidziana, Wichrowa.

Na koniec zostawiam Was ze wspomnianym wcześniej Brelem. Dlaczego by nie posłuchać skoro już wspomniany?:)

środa, 1 września 2010

Obudzona

Kto mnie zbudził?! Czego chciał?!

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Błyskotek moc

Posłuchajcie drogie dzieci cioci jasnobłękitnej: na smutki małe i duże, życiowe wietrzyki i wichury najlepsze są... koraliki! Błyszczące, kolorowe ii w dużych ilościach, tak żeby można je było zestawiać w tysiąc układów.

Ja w ostatnim czasie wyczarowałam:

szmaragdy i ametysty dla każdego...


słodkie perełki, co to są a jakoby ich nie było...


błękitno-jagodowe talerzyki...


szklane cukiereczki...


Cygankę nad morzem, czyli masę perłową na zawieszce...


zielone wróżki zaplątane...


brązowo-fioletowe koraliki, co to miały być naszyjnikiem...



Oczywiście, nie mogło też zabraknąć drobiazgów decoupage'owych:
kółek...


i łezek...


A żeby zamknąć kolczykowego posta mocną puentą, pochwalę się, że właśnie dziś, po raz pierwszy w życiu... przekłułam sobie uszy (no dobra, dobra, tak naprawdę zrobiła to miła pani kosmetyczka). Tak więc szewc nie będzie już bez butów chodził a kolczyko-kletka bez kolczyków:)

Pozdrawiam serdecznie wszystkich zaglądających!:)

środa, 11 sierpnia 2010

Co jasnobłękitnej w duszy gra?

Souad Massi i jedna z najpiękniejszych piosenek, jakie znam. Popłaczemy razem?

czwartek, 5 sierpnia 2010

Nie samą Starówką Toruń stoi...

Choć niektórym turystom trudno w to na początku uwierzyć;) Wystarczy spod Kopernika udać się nie na Szeroką tylko w przeciwnym kierunku, przejść pod Łukiem Cezara, przez ulicę na Placu Rapackiego i przez park (razem 10 minut spacerowym krokiem) i już jesteśmy w dzielnicy zwanej Bydgoskim Przedmieściem. A jest to miejsce o zapuszczonym uroku tajemniczego ogrodu.

W XIX wieku stanęły tu reprezentacyjne wille i kamienice, jedne szachulcowe, inne perełki secesji, wszystkie cudeńka. Po wojnie, odebrane właścicielom i oddane biedocie, niszczały. Dziś powoli (niestety za wolno!) myśli się o ich odnowie i rewitalizacji. Jednak nawet teraz, kiedy są podniszczone, sypią się, stoją w dzikich ogrodach, są piękne i naprawdę warto się wśród nich przespacerować!

Ponieważ podczas zeszłotygodniowej wyprawy nie zrobiłam na Bydgoskim zdjęć posłużę się paroma zdjęciami z Wikipedii...





...po czym odeślę Was na strony Stowarzyszenia Bydgoskie Przedmieście, gdzie możecie zobaczyć dużo więcej zdjęć, poczytać o historii tej dzielnicy oraz o jej obecnym życiu. Polecam!

STOWARZYSZENIE BYDGOSKIE PRZEDMIEŚCIE

środa, 4 sierpnia 2010

No to Toruń

Słusznie Toruń nazywa się Piernikowym Miastem albo Piernikowem:) Dominujący na starówce kolor czerwonej cegły bardzo kojarzy się właśnie z tym ciastem i jest barrrdzo apetyczny.
Kiedy mieszkałam w Toruniu zwykłam się chwalić, że "mieszkam w pocztówce" i to też miało jakiś sens. Zaprasza do zajrzenia w pocztówkę ze mną:)

Na początek, wiadomo, trzeba odbyć "program obowiązkowy", czyli zdjęcie pod Kopernikiem, obejście ratusza dookoła, pogłaskanie Filusia, zakup pierników, przejście się Szeroką itd., itp. Słodka klasyka:)


(wszystkie te zdjęcia pochodzą ze strony torun.turystyka.pl)

Potem można już troszkę odbić z trasy, np. w moją ulubioną ulicę Podmurną. Podmurna jest ulicą tańczącą, kamieniczki ani śnią stać sobie w równym rządku, każda wystaje o tyle, o ile budowniczym przed laty wyszło. W sumie trudno to złapać na zdjęciu...



Podmurną warto przejść calutką od początku do końca i dobrze się rozglądać, a wtedy zobaczy się tych państwa:





Idąc w kierunku Wisły Podmurną dojdzie się do murów:


Fajnie jest się przejść wzdłuż nich w słoneczny dzień i pogłaskać je z lekka raz po raz. Mur jest milutko ciepły i szorstki.

A skoro mowa o murach, to niedaleko, na Przedzamczu...




Warto rzucić okiem w uliczkę Ciasną:


Zajść na Most Pauliński:


Tak, nie dziwcie się, to jest most! Dokładnie ulica, w którą "obrósł" dawny most nad fosą miejską. A zresztą, kto będzie, niech wpadnie do tutejszej Pierogarni (pycha zresztą) i popatrzy w przeszkloną podłogę:)
Na spacer po Toruniu polecam metodę "Idę tam, gdzie mniej ludzi". I zwróćcie uwagę, że Toruń to nie tylko unescowo odnowione, pastelowe kamieniczki, ale też i to:



I to wcale nieprawda, że renowacja ma same plusy. Bo co tu począć? Malować, nie malować...?


Na koniec jeszcze trochę "reklamy";) Jeśli latem na kawę, to do tego uroczego, schowanego przed światem ogródka kawiarni Róże i Zen (ulica Podmurna:) )


Chociaż miło jest też w Atmospherze na Marii Panny, w Prowansji na Szewskiej, w Niebie w piwnicy Ratusza i w wielu innych miejscach...:)

Ach, ten Toruń...:)

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails